Wypowiedź Magdaleny Biejat, kandydatki Lewicy na urząd prezydenta, wywołała niezadowolenie w szeregach partyjnych. Chodzi o komentarz udzielony przez nią na antenie TVN24, w którym zasugerowała, że na miejscu wiceministra spraw zagranicznych Andrzeja Szejny podałaby się do dymisji. Choć słowa padły w trybie przypuszczającym, ich wydźwięk okazał się wyraźny – i natychmiast wzbudził emocje wśród partyjnych decydentów.
Dymisja, której nie było – i której nie wolno było zapowiadać
Jak ustalił portal Wirtualna Polska, słowa Biejat nie były konsultowane z kierownictwem ugrupowania i stoją w sprzeczności z dotychczasową linią wyjaśnień przyjętą w sprawie Szejny. Według nieoficjalnych doniesień, część władz partii była zaskoczona zarówno samą deklaracją, jak i jej tonem – zwłaszcza że publiczna wypowiedź Biejat może zostać odebrana jako symboliczne odsunięcie się od obrony dotychczasowego stanowiska Lewicy.
Tło: problemy wiceministra
W centrum sprawy pozostaje Andrzej Szejna – wiceminister spraw zagranicznych i jeden z prominentnych polityków Lewicy – który zmaga się z poważnymi problemami wizerunkowymi. Jak informują media, Szejna miał dopuścić się niewłaściwego zachowania pod wpływem alkoholu, co skłoniło kierownictwo resortu do wysłania go na przymusowy urlop. Oficjalnie mowa o „czasie na regenerację i odpoczynek”, ale nieoficjalnie wiadomo, że sytuacja jest znacznie poważniejsza.
Lewica pod presją
Dla Lewicy sprawa staje się coraz bardziej kłopotliwa – z jednej strony nie chce tracić twarzy przez pochopne decyzje kadrowe, z drugiej narasta napięcie w samej partii. Wypowiedź Biejat ujawnia pęknięcia w wewnętrznej komunikacji, a także różnice zdań co do tego, jak rozgrywać kryzys wokół Szejny. Dla kandydatki na prezydentkę to również test na samodzielność – i granice swobody, jakie w kampanii może mieć osoba reprezentująca partię, ale nie będąca bezpośrednio uwiązana frakcyjną lojalnością.
źródło zdjęcia: https://x.com/InfoPigula/status/1904874502367965602/photo/1
MS

