W latach 90. i 2000. pokolenie rodziców dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestolatków słyszało z każdej strony, że klucz do sukcesu to praca, oszczędność i własne mieszkanie. Kredyt na trzydzieści lat? Trudno, ważne, żeby był swój kąt. Tymczasem dla współczesnych młodych ludzi, nawet ciążący przez dekady kredyt hipoteczny to dziś… niedoścignione marzenie.
„Młodzi nie chcą dzieci”? Nie. Młodych nie stać na życie.
Opowieść o „pokoleniu egoistów” krąży w konserwatywnych mediach i polityce jak zły duch. Mówi się o nich, że wybierają psy zamiast dzieci, że wolą podróże od pieluch i że ich życie to pasmo nieodpowiedzialnych przyjemności. Że to „kultura” jest winna spadkowi dzietności, a nie realne warunki. Ale wystarczy spojrzeć na mapę cen mieszkań, by zrozumieć, że nie chodzi o wybór, tylko o brutalną kalkulację.
Grafika przedstawia billboard z hasłem „Gdzie są TE dzieci?”, które w swojej formie wizualnej i typografii jednoznacznie nawiązuje do słynnej kampanii Fundacji Mamy i Taty sprzed lat. Jednak tym razem przekaz jest przewrotny. Zamiast moralizującego tonu, pojawia się cicha, ale czytelna odpowiedź: na mapie nie ma dzieci, są ceny mieszkań.
Na grafice, która robi furorę w internecie, rozmieszczono żółte tabliczki z aktualnymi cenami za metr kwadratowy w poszczególnych miastach — od ok. 9 500 zł/m² w Opolu do niemal 22 000 zł/m² w Warszawie. Wręcz przeciwnie — podbija absurdalność sytuacji. Obok mapy pojawia się ikoniczny bocian z zawiniątkiem w dziobie. Ale dziecko w jego worku jest tylko jedno.
Z lewej strony grafiki umieszczono symboliczne wykresy przedstawiające liczbę dzieci przypadających statystycznie na kobietę: w latach 50. była ich trójka, w latach 80. – dwoje, dziś – jedno. To właśnie zderzenie tych danych z mapą cen stanowi właściwe sedno grafiki: dzietność spada, bo mieszkania drożeją.
Grafika działa jak publicystyczny komentarz — w zaledwie kilku ikonach i kolorowych liczbach opowiada historię wykluczenia, którego nie da się sprowadzić do „kryzysu wartości” ani „dekadencji młodych”. To ekonomia zabiera dzieci — nie Netflix.
To wizualna odpowiedź na konserwatywną narrację: to nie „wygodnictwo” ani „nienormalne priorytety”, lecz brutalne warunki ekonomiczne zniechęcają do rodzicielstwa. Zamiast pytania: „gdzie są dzieci?”, należałoby więc postawić inne: gdzie jest państwo?
W największych miastach Polski średnia cena za metr kwadratowy przekracza 15 tysięcy złotych. Nawet w mniejszych ośrodkach trudno znaleźć nowe mieszkanie poniżej 8–10 tysięcy złotych za metr. A pensje? Te stoją w miejscu — przynajmniej jeśli chodzi o młodych pracowników, dla których płaca minimalna jest rzeczywistością, nie punktem wyjścia.
„Gdzie są te dzieci?” — tam, gdzie kończą się kredyty, a zaczyna beznadzieja
Słynna kampania Fundacji Mamy i Taty z pytaniem „Gdzie są te dzieci?” miała wywołać emocje i skłonić do refleksji. Dziś należałoby ją powtórzyć, ale w innym kontekście. Zamiast szukać winy w indywidualnych wyborach i rzekomej dekadencji, warto zapytać: gdzie są te państwowe gwarancje, które miały zapewniać dostępność mieszkań? Gdzie są realne polityki mieszkaniowe, które dawałyby młodym szansę na start?
Bo dzieci nie rodzą się z hasztagów. Rodzą się z poczucia bezpieczeństwa, z perspektyw, z mieszkań, w których można zostać na dłużej niż umowa najmu.
Ceny rosną, frustracja też
Młodzi wiedzą, że inwestowanie w relacje, rodzinę, przyszłość, wymaga stabilności. Tymczasem żyją w świecie śmieciówek, rosnących czynszów i wygórowanych oczekiwań kredytowych. Nawet rządowe programy mające pomagać młodym, takie jak „Bezpieczny Kredyt”, wywoływały raczej wzrost cen niż realne ułatwienia.
Niepewność stała się codziennością. Wielu nie widzi sensu w zakładaniu rodziny, skoro nie stać ich na niezależność. To nie „ideologia singli” ani „TikTokowe hedonizmy” są tu winne — to wynik rachunku ekonomicznego.
Pokolenie zawiedzione przez państwo
Pokolenie Z nie marzy o „domu z ogródkiem i SUV-em w leasingu”. Marzy o mieszkaniu z oknem i stałej umowie. Zamiast dzieci, musi najpierw zadbać o przetrwanie. To nie bunt przeciw rodzinie, tylko reakcja na warunki, jakie zgotowały im kolejne rządy, sprywatyzowana polityka mieszkaniowa i rynek, na którym człowiek jest klientem, nie obywatelem.
Jeśli więc szukać odpowiedzi na pytanie „gdzie są te dzieci?”, warto zacząć od mapy — tej z cenami mieszkań. A potem przejść do rachunku sumienia państwa, które zredukowało troskę o przyszłość obywateli do sloganu wyborczego.
źródło zdjęcia: https://x.com/mafia_deweloper/status/1939570892436017404/photo/1
Anna Miller

