Wobec zmieniającej się konstelacji politycznej i nowego układu sił po zaprzysiężeniu prezydenta Karola Nawrockiego, Lewica przystępuje do rozmów z PSL w sprawie nowej wersji ustawy o związkach partnerskich. Projekt rządowy, który miał trafić pod obrady Rady Ministrów jeszcze przed wyborami prezydenckimi, został wstrzymany z powodów politycznych. Teraz wraca – ale w zmienionej formie i pod inną nazwą.
Umowa zamiast związku
Była ministra ds. równości, Katarzyna Kotula, która nadal pełni funkcję pełnomocniczki rządu ds. równego traktowania, ogłosiła, że Lewica jest gotowa do kompromisu. Zamiast „związków partnerskich” mowa będzie o „umowie partnerskiej”. – Obudziliśmy się 2 czerwca w nowej rzeczywistości. Musimy dostosować naszą politykę do tej nowej rzeczywistości – powiedziała Kotula, odnosząc się do politycznego klimatu po wygranej Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich.
W nowej wersji ustawy najważniejsze zmiany dotyczą formy zawarcia związku – możliwa będzie opcja podpisania umowy u notariusza, a nie w urzędzie stanu cywilnego. Taka zmiana ma zbliżyć projekt do stanowiska PSL, które od początku miało zastrzeżenia wobec równościowego języka i symboliki ustawy.
„Wersja B” i kompromisowy język
W grze pozostają dwa projekty – rządowy, który zatrzymał się tuż przed Radą Ministrów, i poselski, złożony przez klub Lewicy. Kotula zadeklarowała, że projekt rządowy może zostać zmodyfikowany za pomocą autopoprawek – właśnie po to, by zamiast o „związkach partnerskich” mówić o „umowach partnerskich”. Zdaniem byłej ministrki, to język bardziej neutralny, akceptowalny także dla partnerów z PSL. – Wydaje się, że dokładnie w projekcie o umowie partnerskiej jest to, na co zgodziłby się PSL – powiedziała.
Projekt ten, jak zaznaczyła Kotula, został wypracowany z organizacjami społecznymi jako „wersja maksimum”, która uwzględnia podstawowe postulaty środowisk LGBTQ+, ale nie odwołuje się do retoryki porównywalnej z małżeństwami. Możliwość zawarcia umowy partnerskiej u notariusza to jedna z kluczowych koncesji wobec bardziej konserwatywnych partnerów koalicyjnych.
Lewica na nowej ścieżce
Zamiana „związku” na „umowę” nie pozostaje bez znaczenia. W sferze symbolicznej to krok w tył wobec pierwotnych zapowiedzi Lewicy, która od lat domagała się pełnoprawnych związków partnerskich rejestrowanych w USC. Jednak w obecnym układzie politycznym – zarówno w rządzie, jak i w Pałacu Prezydenckim – realizacja takich postulatów w pełnym brzmieniu wydaje się mało realna. Stąd próba kompromisu: przyjąć rozwiązanie minimalistyczne, ale możliwe do przeprowadzenia legislacyjnie.
Wiceprzewodniczący Lewicy Włodzimierz Czarzasty potwierdził, że rozmowy z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem są zaplanowane na najbliższe dni. To właśnie PSL ma być języczkiem u wagi – jeśli poprze projekt „umowy partnerskiej”, możliwe będzie jego przegłosowanie w Sejmie bez większych tarć koalicyjnych.
Jedność ważniejsza niż deklaracje?
Wypowiedzi Katarzyny Kotuli wpisują się w szerszy obraz strategii Lewicy w obecnym rządzie. Choć ugrupowanie to było głównym promotorem postulatów równościowych, w tym także kwestii formalizacji związków jednopłciowych, dziś jego przedstawiciele mówią raczej o „pokazywaniu jedności koalicji” niż o forsowaniu maksymalistycznych rozwiązań. To przejaw tzw. „realizmu politycznego”, który – choć budzi rozczarowanie części aktywistów – może być jedyną drogą do uchwalenia jakiejkolwiek formy regulacji prawnej dla par nieformalnych.
Pytanie, czy „umowa partnerska” – bez USC, bez elementu symbolicznego uznania – będzie krokiem naprzód, czy raczej porażką opakowaną w język sukcesu, pozostaje otwarte. W tle słychać jednak coraz głośniej jedno zdanie: „lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu”.
Cezary Majewski

