Granica polsko-ukraińska pęka w szwach. Tysiące młodych Ukraińców w wieku poborowym masowo uciekają z ojczyzny, korzystając z decyzji prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Zamiast bronić kraju, pakują torby i jadą do Polski. Publicyści ostrzegają: to nie tylko problem migracyjny, ale potencjalna bomba z opóźnionym zapłonem. „Jak padnie rozkaz, żeby zrobić tu Wołynkę, to na podpaleniach się nie skończy. Będą masowe mordy” – mówi publicysta Stanisław Michalkiewicz.
Exodus zamiast obrony
Dotychczas mężczyźni w wieku od 18 do 60 lat nie mogli opuszczać Ukrainy. Wojna oznaczała powszechną mobilizację. Teraz jednak Kijów zmienił reguły i nie wygląda to na samodzielną decyzję władz tego państwa, ale odgórnie sterowaną akcje przeciw Polsce.
Mężczyźni w wieku od 18 do 22 lat będą mogli swobodnie przekraczać granicę podczas stanu wojennego. Dotyczy to wszystkich obywateli w tym wieku
– ogłosiła w mediach społecznościowych premier Ukrainy Julia Swyrydenko.
Na granicy od razu pojawiły się gigantyczne kolejki. Nagrania z sieci pokazują setki aut i młodych chłopaków z wypchanymi torbami.
Uciekają, bo mogą. Jedni, bo mają problemy z prawem na Ukrainie, inni przed wojskiem, a jeszcze inni nie widzą już na Ukrainie przyszłości
– komentują internauci.
Polska na pierwszej linii
To właśnie Polska stała się głównym kierunkiem exodusu. Już teraz statystyki policyjne wskazują, że obywatele Ukrainy coraz częściej pojawiają się w raportach dotyczących przestępczości. Kolejna fala migrantów, tym razem młodych, zdrowych mężczyzn, nie wróży niczego dobrego.
Nie dajmy sobie wmówić, że to jest migracja edukacyjna czy zarobkowa. To są poborowi, którzy mogliby walczyć, ale pozwala im się wyjechać. Być może teraz będą walczyć, ale inaczej, z kim innym i na innym odcinku. Polska przejmuje problem, który jest bombą z opóźnionym zapłonem
– komentuje w rozmowie z Wyborcza24.pl ekspert ds. bezpieczeństwa.
Michalkiewicz ostrzega: „To trening przed czymś większym”
Znany publicysta Stanisław Michalkiewicz mówi wprost, że to jest skoordynowana akcja przed o wiele groźniejszymi działaniami ukraińskich lub niemieckich służb. Dla obu Polska jest celem, który atakują przy użyciu środków i narzędzi, które często przypisywane są Rosjanom.
Jak padnie rozkaz, żeby zrobić tu Wołynkę, to na podpaleniach się nie skończy. Będą masowe mordy, czego znakiem są te wszystkie pożary. To jest trening, przy pomocy którego ukraińskie służby, albo niemieckie służby, dopiero ćwiczą
– powiedział w nagraniu opublikowanym w sieci.
To mocne słowa, ale trafiają w sedno . Kolejne pożary i akty wandalizmu nie są już traktowane jako przypadek. W oczach części opinii publicznej to sygnał ostrzegawczy. W momencie, gdy do Polski dotrą młodzi Ukraińcy, wielu z nich będzie przeszkolonymi dywersantami, a nawet kadrowymi funkcjonariuszami służb.
Broń demograficzna czy polityczny manewr?
Decyzja Zełenskiego rodzi obawy także z innych powodów. Oficjalnie chodzi o „umożliwienie młodym Ukraińcom nauki i rozwoju za granicą”. W praktyce, Ukraina pozbywa się potencjalnych żołnierzy, a Polska staje się buforem, który przyjmuje ich na własne barki. To może być broń demograficzna. Masowy napływ Ukraińców do Polski oznacza nie tylko obciążenie systemu, ale i ryzyko destabilizacji społecznej.
Na froncie giną żołnierze, a w Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu młodzi Ukraińcy bawią się na koncertach. Ten kontrast bije w oczy. Dla Polaków rodzi się pytanie: jak długo mamy brać na siebie konsekwencje decyzji Kijowa, który nie liczy się z interesami Warszawy? Jedno jest pewne: decyzja Zełenskiego nie jest przypadkowa i mocno zmienia sytuację Polski. I to nie tylko w wymiarze humanitarnym, ale także strategicznym i bezpieczeństwa narodowego.
Renata Sienkiewicz

