ZMYŚLIŁ wykorzystanie przez KSIĘDZA żeby WYŁUDZIĆ MILION złotych?
„ O tym całym molestowaniu dowiedziałem się z telewizji, kiedy zobaczyłem, jak papież Franciszek całuje go w rękę. W szoku byłem. Gdyby ksiądz zrobił coś Markowi, to chyba byłoby po nim widać?” – mówi kolega Lisieńskiego. Gazeta Wyborcza przeprowadziła śledztwo w tej sprawie! Wynik jest szokujący – może chodzić o wyłudzenie pieniędzy od kościoła pod przykrywką ofiary pedofilii.
„Pisałem ci, że kto mi pomoże, to odwdzięczę się, choć wiem, że nikt mi już nie wierzy, bo tyle nawywijałem w życiu i tylu skrzywdziłem, nawet i rodzina mi nie ufa. Ale teraz obiecuję, że będę słowny. Tego nie możesz mu ani nikomu powiedzieć, bo wtedy jestem załatwiony i mój plan nie powiedzie się. Tobie też wynagrodzę. Wiem, że kuria go wspiera [księdza] i chce pomóc, by dał te 150 000 złotych, których domagam się, a to rozwiąże moją sytuację. Ta kwota nie jest wygórowana tym bardziej dla tak zamożnego Kościoła w Polsce”.
Takiego maila napisał do swojego znajomego Marek Lisiński – jeszcze niedawno prezes fundacji „Nie Lękajcie Się”, która miała wspierać ofiary pedofilów w sutannach. W lutym w Watykanie podczas audiencji generalnej papież Franciszek całował dłoń Lisińskiego. Ten kilka dni temu zrezygnował z funkcji prezesa, kiedy wyszło na jaw, że dopuścił się wyłudzenia pieniędzy od jednej z ofiar.
Fundacja zamieszcza interaktywną mapę księży pedofilów – dotyczy ona całej Polski. Znajdujemy tam 63 sprawców i 259 ofiar, do tego 50 nagłośnionych przed media spraw i 35 zgłoszeń do fundacji Lisińskiego.
”BĘDZIESZ NACISKAĆ – KOŃCZYMY ROZMOWĘ”
Gazeta Wyborcza postanawia przeprowadzić wywiad z prezesem fundacji. Lisiński mówi dziennikarce Gazety Wyborczej, że wygrał w pierwszej instancji proces z księdzem Witkowskim. Żądał od niego miliona złotych zadośćuczynienia, jednak sąd odrzucił ten wniosek. Przesłał redakcji Gazety Wyborczej wyrok, ale bez uzasadnienia. Gdy o nie poproszono odpisał „Będziesz naciskać, kończymy rozmowę”.
Wywiad nie powstał. Gazeta Wyborcza rozpoczęła śledztwo.
W 2010 roku Lisiński znajduje w sieci Ruch Ofiar Księży. Organizator Wincent Szymański pomaga ofiarom pedofilów – nakłania ich do żądania od kościoła zadośćuczynień. Lisiński nawiązuje kontakt a pięć miesięcy później w kurii płockiej sklada zawiadomienie o tym, że 30 lat temu był molestowany przez wikarego w swojej rodzinnej parafii – Zbigniewa Witkowskiego.
Biskup inicjuje proces, ten trwa trzy lata. W tym czasie Lisiński wysyła maila do syna organisty, u którego niegdyś mieszkał Witkowski i prosi o pomoc w uzyskaniu od kurii 150 tysięcy złotych zadośćuczynienia.
„Chyba nie pomyślą, że to próba szantażu z mojej strony. Niepotrzebnie wspomniałem o telefonie siostry, ale jak to mi udowodnią, powiem, że tak było i dam zaświadczenie odbywania terapii. Oby tylko rodzina Żanety [żony] nie włączyła się w to, bo wszystko będzie stracone. Jest o co walczyć. Widzę że ten pan w koloratce w Kurii jest tak wystraszony, że wszystko spełni, bym tylko nie poszedł do prasy. (…) Ciebie proszę, masz milczeć”. – pisze Lisiński.
ZAPŁACIĆ MAJĄ OD RĘKI!
W 2013 roku światło dzienne ujrzała publikacja „Lękajcie się. Ofiary pedofilii w polskim Kościele mówią”. Jej autor Ekke Overbeek dociera do 12 ofiar pedofilów w sutannach.
Przed publikacją książki ukazuje się jeszcze film„Silence in the Shadow of John Paul II” („Milczenie w cieniu Jana Pawła II”), Overbeek reżyseruje go wraz z z Margriet Brandsma i Jeroenem van Eijndhovenem. Na planie tego filmu pojawiają się Szymański – założyciel Ruchu Ofiar Księży, Lisiński i Wojciech Pietrewicz, kolejna ofiara pedofila. Pietrewicz i Szymański chętnie występują przed kamerą, mówią, co ich spotkało.opowiadają o swoich losach przed kamerą. Lisiński nie chce pokazywać twarzy. Ukrywa się.
– O cokolwiek go wtedy pytałem, uciekał – powiedział Gazecie Wyborczej Wojciech Pietrewicz. – Nie chciał nawet powiedzieć, gdzie był ten jego ksiądz. Albo jak się nazywa. Jedynie: „Oni muszą nam zapłacić”.
POWSTAJE „Nie Lękajcie Się”
Po namowach Overbeeka swój początek ma fundacja „Nie Lękajcie Się”. Ma za zadanie ujawniać przypadki wykorzystywania dzieci a także wywalczać odszkodowania dla ofiar. Tutaj pojawia się kolejny wątek budzący wątpliwości co do Lisińskiego.
– Marek w kółko mówił o pieniądzach – mówi Gazecie Wyborczej Pietrewicz. – Ja chciałem najpierw zbudować podwaliny, pozyskać dobrych prawników, a jeśli walczyć o odszkodowania, to z powództw sądowych. Przekonywałem, że każde odszkodowanie, które uda się uzyskać, musi być ogłoszone w mediach, żeby był efekt. A nie tak, że każdy weźmie od kurii pod stołem. A Marek: „Mają nam zapłacić do ręki”.
Wobec konfliktu Pietrewicz postanawia wycofać się z projektu. Funkcję prezesa zaczyna sprawować Lisiński. Wszystko dzieje się w 2015 roku.
W styczniu 2014 r. biskup Piotr Libera uznaje księdza Witkowskiego za winnego molestowania Lisińskiego, zawiesza go na trzy lata oraz wydaje dożywotni zakaz kontaktu z dziećmi. Wyrok biskupa zapada mimo braku przesłuchania kogokolwiek ze strony księdza oraz bez konfrontacji. Libera pisze : „Nie było przesłuchań bo nikt się nie stawił”. Gazeta Wyborcza sprawdziła – nikomu nie wysłano wezwań.
Wyrok zostaje zatwierdzony przez watykańską Kongregację Nauki Wiary. Już tydzień później ksiądz Witkowski postanawia działać i wytacza Lisińskiemu proces o naruszenie dóbr osobistych.
„Chciałbym z tego miejsca podziękować za działania, jakie podjął biskup Płocki Piotr Libera w stosunku do sprawcy, który zabrał mi nie tylko dzieciństwo, ale i czas teraźniejszy. Pomimo wyroku, jaki sprawca otrzymał, nadal niszczy mój spokój psychiczny, nie pozwala zapomnieć o tym, co było, oskarżając mnie w procesie cywilnym o naruszenie dóbr osobistych. Zwracam się, o ile to możliwe, o nieudostępnianie sądom cywilnym dokumentacji z mojego procesu, jaki miał miejsce w Sądzie Biskupim. Ta sprawa dotyczyła mnie i sprawcy, a prawo kanoniczne mówi jednoznacznie o ochronie i tajemnicy”. – pisze Lisiński. W kolejnym liście chce już 150 tysięcy złotych, jak pisze – poniósł koszty terapii po traumie jaką miał mi zgotować ksiądz Witkowski. Biskup Libera każe Witkowskiemu wycofać pozew, sprawę sąd umarza.
„200 tysięcy złotych na terapię, za straty moralne i psychiczne”
Pod koniec października Lisiński przesyła biskupowi kolejny list :
„Jeżeli Biskup byłby gotowy wypłacić mi rekompensatę w wysokości 200 tysięcy złotych na terapię, za straty moralne i psychiczne, gotów jestem zrzec się przyszłych roszczeń, a nawet wycofać z działalności publicznej w fundacji. Chciałbym już definitywnie zamknąć ten rozdział własnego życia”.
Kuria jednak płacić nie chce, Lisiński występuje na drogę cywilną żądając przeprosin i 10 tysięcy złotych od księdza Witkowskiego oraz parafii. Lisińskiego reprezentuje Jarosław Głuchowski – członek zarządu fundacji „Nie Lękajcie Się”. Tego samego człowieka Lisiński później polecił ofierze księdza Romana B. W jej imieniu Głuchowski zaczyna walczyć o milionowe odszkodowanie. W umowie natomiast doda zapis o 30% z wygranej.
BIZNES NA PEDOFILII i NIEWINNYCH księżach?
Lisiński postanwia także zawalczyć o milion złotych – A w czym ja jestem gorszy od ciebie?” – zapytał ofiarę.
Tak Marek Lisiński przedstawiał swoje „traumatyczne przeżcia” :
„Byłem molestowany na terenie parafii, ten budynek nazywał się organistówka, tam mieszkał organista ze swoją rodziną – zezna przed sądem. – Musiałem dotykać jego członka, on również dotykał mojego, to miało miejsce w 1981 roku, zawsze w łazience, wieczorami. Nasiliło w listopadzie, kiedy rozpoczął się różaniec i robiliśmy takie karteczki. Potem zostawałem na noc. Ministrantem byłem od 1980 do grudnia 1981”.
– Ze mną wówczas coś takiego się zadziało, że stałem się momentalnie dorosłym człowiekiem Dotarło do mnie, że to nie jest normalne. Chodziłem po wsi, płakałem, czułem się bardzo samotny. Więcej do kościoła nie poszedłem. W wieku 14 lat zacząłem pić, poszedłem do byle jakiej zawodówki – mówił w wywiadach.
Tak o księdzu Witkowskim mówią mieszkańcy rodzinnej wsi Lisińskiego :
– Nie przypominam sobie, by Lisiński często tam bywał, nie widziałem też, żeby ktoś zostawał u księdza na nocz
Tomasz – bardzo dobry znajomy Lisińskiego, widząc całującego w rękę Marka papieża Franciszka powiedział :
– W szoku byłem, bo o księdzu Zdzisławie wszyscy mówili, że raczej babiarz. Gdyby coś robił Markowi, to chyba byłoby po nim coś widać? A Marek był zawsze taki hej do przodu.
Tak z kolei mówi przyjaciel Lisińskiego z okresu dzieciństwa – Jerzy :
– Zdzichu? To był kumpel, nie ksiądz. Jego mieszkanko w organistówce było jak świetlica. Puszczał nam kawały na kasetach, pożyczał kasę, przeważnie dziewczynom na dyskoteki. Nikt się nigdy na niego nie skarżył. Marek też nie. Marek był otwarty do ludzi, lubił pójść na zabawę, a jak ktoś mu podskoczył, dostawał w mordę. Kilka razy służył do mszy, ale jak go babcia pogoniła i dała za to pieniądze. W tym czasie gdy wybuchł stan wojenny, to żeśmy z Markiem spędzali ze sobą dużo czasu i nie przypominam sobie żadnej zmiany w jego zachowaniu. Żadnej traumy. Ale, powiedzcie, czy można sobie coś takiego wyssać z palca?
Doszło do WYŁUDZENIA?
Ksiądz Zdzisław Witkowski opowiedział dziennikarzom Gazety Wyborczej o całej sprawie. On sam teraz jest kapłanem pomocniczym w niewielkiej miejscowości. To 60-letni mężczyzna o łagodnym usposobieniu :
– Marka znałem słabo, bo do kościoła chodził rzadko. Ale uczyłem go religii. W 1986 odszedłem na probostwo do pobliskiego Chamska, na początku lat 90. zacząłem uczyć tam religii. Wtedy zakolegowałem się z Darkiem, naszym szkolnym wuefistą. Okazało się, że jego siostra wyszła za mąż za Marka Lisińskiego. Któregoś dnia przyjechali do mnie we dwóch „maluchem”. Marek chciał, żebym mu pożyczył pieniądze na wykupienie prawa jazdy. Stracił je za jazdę po piojanemu. Prosił tylko, żebym nic nie mówił jego żonie. To ukrywanie mi się nie spodobało, powiedziałem: „O nie!”.
„Minęło kilkanaście lat, byłem już proboszczem w Korzeniu koło Łącka. Dzwoni Lisiński, chce się spotkać. No czemu nie? Wpadaj.”
„Przyjechał przybity. Długo opowiadał o swoim piciu i przetrwonionych pieniądzach. Ale poszedł na terapię, już jest trzeźwy. Tylko teraz ma kolejne zmartwienie, bo jego żona zachorowała na raka. Potrzebują pilnie pieniędzy na operację. Zapewniał, że będzie miał z czego oddać, bo właśnie wybiera się do pracy w Niemczech. Chciał 20 tysięcy. Tym razem nie odmówiłem. Dałem mu 15. Trzy tygodnie później przyjechał po resztę. Dostał jeszcze osiem tysięcy.”
Witkowski na dowód swoich słów pokazuje dziennikarzom zobowiązania do zwrotu pieniędzy po powrocie z Niemiec. Wszystkie podpisane przez Lisińskiego.
„Tylko dojechał do domu, zadzwonił i mówi, że dwa tysiące brakujez Jak to brakuje? Przecież wspólnie liczyliśmy. No, ale on twierdzi, że przeliczył i naprawdę brakuje. Wysłałem mu kolejne dwa tysiące przekazem pocztowym.”
Faktycznie. Witkowski pokazuje przekaz pocztowy z dnia 11 lutego 2008 roku. Ostemplowany przez Pocztę Polską. Na kwotę 2 tysiące złotych. Nadawca – Zdzisław Witkowski. Odbiorca – Marek Lisiński. Tytuł :
„Na opłacenie leczenia żony Marka Lisińskiego”.
– No i po kilku tygodniach doszła mnie wieść, że Marek wcale nie wyjechał do Niemiec. Pojechałem do jego żony. Okazało się, że wcale na raka nie chorowała. Zadzwoniłem do niego, żądając zwrotu pieniędzy. Wtedy usłyszałem: „Niech ksiądz nie podskakuje, bo są na was haki i mogę księdza załatwić. A wtedy nie tyle ksiądz straci”.
Witkowski nie wytrzymał – zażądał zwrotu pieniędzy. Lisiński przyjechał – przeprosił za swoje słowa i obiecywał zwrot pieniędzy. Jednak zamiast tego dał… odkurzacz i myjkę ciśnieniową. Witkowski prosił o pieniądze. Kontak się urwał. Dwa lata później Lisiński oskarżył Zdzisława Witkowskiego o molestowanie.
– Ja na pewno nie pisałem takich rzeczy – Marek Lisiński mówił spoglądając na pokazywany przez dziennikarzy Gazety Wyborczej przekaz pocztowy – Takie pieniądze na pewno do mnie nie dotarły. Moja była żona nie chorowała na raka.” – mówił.
Dodał, że wziął niegdyś od księdza pieniądze, ale w innych okolicznościach – miał przyjechać na plebanię – stanąć w drzwiach a Witkowski ze strachu zapłacić mu 5 tysięcy złotych. I kazać s…..” Wypchnął mnie za drzwi”.
Nieco inaczej jednak wyglądają zeznania sądowe w tej sprawie :
„Zadzwoniłem do powoda i chciałem się spotkać. Nie pamiętam daty. Myślałem, że jeśli nie załatwię tego osobiście, to będzie mnie to zawsze gryzło. Chciałem zapytać osobiście »Dlaczego?«. Ja przedstawiłem się, jak wszedłem na plebanię. Zaprosił mnie do kuchni, chwilę porozmawialiśmy, a następnie zaprosił mnie na górę do salonu i zacząłem się pytać dlaczego, to robił. Kazał mi chwilę poczekać i przyniósł dwie koperty. Złożyłem podpis i wyjechałem. Nie pamiętam, pod którym oświadczeniem złożyłem podpis. Nie było żadnej umowy pożyczki między nami. W kopercie było 5000 zł”.
Przed sądem Lisiński twierdził także, że Witkowskiego nie odwiedził w towarzystwie szwagra Dariusza. Jednak tę teorię obalił… sam Dariusz do którego dotarli dziennikarze Gazety Wyborczej :
– Zgadaliśmy się, że obaj znamy Zdziśka, i postanowiliśmy go odwiedzić. Marek pożyczył samochód od znajomych, to był „maluch”. Ja prowadziłem, bo Marek był wypity. To była spontaniczna decyzja. Chodziło o czysto towarzyskie spotkanie.
Do spotkania doszło w 1991 roku. Dziesięć lat wcześniej Witkowski miał wykorzystywać Marka.
HAKI na Witkowskiego
W wioskach, gdzie pracował Witkowski ludzie wiedzą, że często pożyczał komuś pieniądze. Nawet chodząc po kolędzie i widząc biedę potrafił zostawić własną kopertę aby pomóc. Mimo to dlaczego tak chętnie wypłacał Lisińskiemu niemałe sumy?
HAKI.
– Wychodząc od rodziców, miał zwyczaj wchodzić jeszcze do pokoju dziecięcego, żeby się pożegnać z moją siostrą i ze mną. Był obleśny, całując na pożegnanie, wkładał mi język do buzi – opowiada Stanisław. – Później, gdy byłem już w ósmej klasie, zabrał mnie raz do swojej siostry. Mieliśmy przywieźć od niej mikrofon. Wieczorem dał wódki, a w nocy wlazł do mojego łóżka i położył się na mnie. Chciał uprawiać seks. Dostał w japę. Uciekłem do pokoju jego siostry, a ten za mną. Ta siostra musiała go odganiać.
Artur – mieszkaniec Chamska, ks. Zdzisław udzielił mu pierwszej komunii i bierzmowania. – Ale wtedy jeszcze się do mnie nie dobierał – mówi Gazecie Wyborczej Artur. – Zaczął dopiero w 1986, jak przeniósł się do Chamska. Miałem 16 lat. Zakumplowaliśmy się. Zdzisiek lubił wypić. Kiedyś, gdy nocowałem u niego po imprezie, przyszedł do mnie do łóżka. Odgoniłem go. Wrócił, myśląc, że już śpię, ukląkł przy łóżku i się zmasturbował. Potem nieraz zabierał mnie do Płocka do pewexu na zakupy. No a później zaczął mnie nachodzić, że ukradłem mu pieniądze. Rzeczywiście, raz zwinąłem mu kasę ze stołu, oddałem. Ale on posądził mnie o kolejną kradzież. Wtedy opowiedziałem o wszystkim ojcu, a on zgłosił sprawę na milicję. Zdzichu został wezwany na komisariat. To był 1987 rok. Ja też złożyłem zeznanie. Na tym się skończyło.”
W ostastniej parafii w Korzeniu 22-letni lektor złożył skargę na Witkowskiego do kurii płockiej, gdzie władzę sprawował biskup Libera. Twierdził, że ksiądz nagabywa go obrzydliwymi SMS-ami.
17 maja 2018 roku Sąd Okręgowy w Płocku uznał Zdzisława Witkowskiego za winnego i nakazał mu przeprosić Marka Lisińskiego . Uzasadnienie wyroku budzi jednak wiele zastrzeżeń :
Wszyscy świadkowie bronili księdza, jednak sąd w pełni dał wiarę zeznaniom powoda uznając, że :„ czyny pedofilskie popełniane są w ukryciu, nie można ich udowodnić. Po 30 latach pamięć świadków może szwankować.”
Badanie psychologiczno-seksuologiczne Witkowskiego nie wykazało jednak skłonności pedofilskich. Jednak nie wykluczono możliwości incydentalnych czynów wobec małoletnich, które badany mógł wyprzeć z pamięci”
Sąd zupełnie zbagatelizował motyw ewentualnego oszustwa celem osiągnięcia korzyści majątkowej. Pominięto także wątek pożyczek. Mimo, że podpisy Lisińskiego potwierdził grafolog.
Decydujący okazał się wyrok sądu biskupiego – według sędzi „został uznany za miarodajną podstawę ustaleń faktycznych”, bo „nie został sporządzony przez zwykłego obywatela, lecz przez biskupa diecezji płockiej i utrzymany w mocy przez Stolicę Apostolską”.
/Gazeta Wyborcza