Adrian Zandberg, kandydat Razem na prezydenta i jeden z najbardziej wyrazistych głosów w debacie o sprawiedliwości społecznej, ostro skomentował procesy zachodzące w polskim systemie edukacji. W jego opinii mamy dziś do czynienia z postępującą dezintegracją szkolnictwa publicznego, za którą stoi coraz wyraźniejszy podział klasowy. Zdaniem polityka, decyzje podejmowane przez część klasy średniej – w szczególności w największych polskich miastach – skutkują powstaniem dwóch równoległych światów edukacyjnych: jednego dla „dzieci bogatych” i drugiego – dla „całej reszty”.
Zandberg zwraca uwagę na niepokojący trend: coraz więcej rodzin o ustabilizowanej sytuacji materialnej przenosi dzieci do szkół prywatnych lub społecznych, odwracając się od instytucji publicznej. Jak mówi, to nie tylko kwestia indywidualnego wyboru. To przejaw systemowego zjawiska, które może prowadzić do nieodwracalnych konsekwencji – nie tylko dla samej edukacji, ale i dla struktury społecznej w Polsce.
Bilet wstępu do klasy wyższej
W wypowiedzi Zandberga pojawia się mocne sformułowanie: „kupowanie sobie biletu wstępu do klasy wyższej”. Tak opisał on sytuację, w której dostęp do jakościowej edukacji staje się nie efektem wspólnego wysiłku na rzecz równości szans, ale transakcją finansową. W tej logice edukacja przestaje być mechanizmem awansu społecznego – staje się narzędziem utrwalania dziedziczonych przywilejów. Dzieci z rodzin o wyższych dochodach mają nie tylko lepszy start, ale i możliwość dalszego wzmacniania pozycji dzięki edukacyjnym „skokom w bok” – korepetycjom, edukacji domowej, alternatywnym ścieżkom.
Zandberg przestrzega przed skutkami tego zjawiska: „to jest coś, czego się bardzo boję”. W jego opinii w Polsce rysuje się nowy rodzaj segregacji – nie oparty już wyłącznie na miejscu zamieszkania czy kapitale kulturowym, ale na bezpośrednim transferze pieniędzy do sektora prywatnego, kosztem sektora publicznego.
Demontaż publicznego dobra
Z wypowiedzi Zandberga wyłania się obawa głębsza niż tylko troska o stan oświaty. To diagnoza o demontażu dobra wspólnego. Jeśli elity przestaną korzystać z usług publicznych, nie będą zainteresowane ich jakością. To logiczny, ale niebezpieczny mechanizm: kto nie widzi potrzeby korzystania z publicznych szkół, ten nie widzi też potrzeby ich dofinansowania. W efekcie – jak prognozuje polityk – system publiczny będzie popadać w coraz większą zapaść, a marginalizacja stanie się jego trwałym rysem.
Zandberg stawia tezę, że w tak skonstruowanym modelu nie chodzi już o edukację jako wartość, ale o inwestycję w kapitał społeczny i kulturowy własnych dzieci. To nie tyle wybór „lepszej szkoły”, co strategia obrony pozycji w społeczeństwie. Edukacja – zamiast wyrównywać – będzie reprodukować nierówności. Zaniknie wspólna płaszczyzna doświadczenia, jaką były publiczne szkoły – miejsce, gdzie spotykali się uczniowie z różnych środowisk.
Co dalej z edukacją?
W debacie o edukacji coraz rzadziej pojawia się pytanie o jej społeczną funkcję. Dominuje dyskurs technokratyczny – o podstawach programowych, rankingach, wynikach egzaminów. Tymczasem Zandberg przypomina, że szkoła to nie tylko miejsce nauki, ale także przestrzeń formowania wspólnoty. Jeśli ta przestrzeń stanie się domeną tylko jednej klasy, cała reszta zostanie skazana na podrzędność – również w sferze obywatelskiej.