Podczas niedawnego spotkania z mieszkańcami Wysokiego Mazowieckiego prezes Prawa i Sprawiedliwości, Jarosław Kaczyński, przedstawił wizję polityki, której osią mają być „rozwój, demokracja i bezpieczeństwo”. Kluczowym elementem jego wystąpienia było udzielenie poparcia Karolowi Nawrockiemu jako kandydatowi PiS w zbliżających się wyborach prezydenckich. Jednak to nie zapowiedzi programowe wzbudziły największe emocje, lecz sugestia zaostrzenia polityki wobec cudzoziemców i możliwego wykorzystania żandarmerii wojskowej.
„Obcokrajowcy zagrożeniem dla bezpieczeństwa”? Polityka insynuacji
W wypowiedzi Kaczyńskiego pobrzmiewała znana już z wcześniejszych kampanii nuta nieufności wobec osób pochodzących spoza Polski. Choć prezes PiS nie wskazał konkretnych grup, mówił o „obecności obcokrajowców w niektórych miejscach”, która rzekomo może wywoływać poczucie zagrożenia. W odpowiedzi na ten problem zaproponował wysyłanie „policji i żandarmerii” tam, gdzie niepokój społeczny jest – jego zdaniem – szczególnie odczuwalny.
To stwierdzenie, choć wygłoszone w tonie troski o bezpieczeństwo, wprowadza niepokojącą zmianę w sposobie mówienia o obecności cudzoziemców w przestrzeni publicznej. W retoryce Kaczyńskiego pojawia się sugestia, że sam fakt bycia obcokrajowcem może być uznany za przesłankę do objęcia nadzorem służb mundurowych.
Prewencja czy stygmatyzacja?
Propozycja, by w reakcji na „odczuwalne zagrożenie” kierować tam służby, rodzi pytania nie tylko o proporcjonalność, ale i o standardy konstytucyjne. Służby takie jak żandarmeria wojskowa działają na mocy konkretnych przepisów i tylko w określonych sytuacjach – głównie związanych z działaniami Sił Zbrojnych. Używanie ich w roli narzędzia kontroli cywilnej, w odpowiedzi na nieokreślone „obawy społeczne”, może otwierać pole do nadużyć i arbitralnych decyzji. Przesuwa też akcent z realnego bezpieczeństwa na jego emocjonalną, subiektywną projekcję – którą łatwo podsycić, ale trudniej rzetelnie zdiagnozować.
W debacie publicznej coraz częściej podnoszony jest też problem „strategii napięcia”, w której zagrożenie nie musi być realne – wystarczy, że będzie wystarczająco sugestywne. Odczuwanie niepokoju w przestrzeni publicznej bywa przecież skutkiem narracji politycznej, a nie statystyk przestępczości.
Powrót do bezpieczeństwa czy logika kontroli?
W kampanijnych deklaracjach prezesa PiS odwołania do „powrotu do demokracji” sąsiadują z koncepcją dozbrajania państwa w mechanizmy kontroli i dyscyplinowania. Narracja bezpieczeństwa staje się orężem w politycznym dyskursie – ale zarazem odsuwa na dalszy plan bardziej złożone pytania o integrację, wielokulturowość czy społeczne współistnienie.
Wysuwając postulat obecności żandarmerii w przestrzeni zamieszkiwanej przez cudzoziemców, Kaczyński de facto szkicuje wizję państwa, w którym tożsamość etniczna lub obywatelska może warunkować poziom kontroli, jakiej poddawane są jednostki. Trudno nie dostrzec, że jest to kierunek sprzeczny z ideą równości wobec prawa.
Demokracja na zakręcie
W zestawieniu z hasłami o „powrocie do demokracji” i „rozwoju”, taki kierunek polityczny rysuje obraz wewnętrznie sprzeczny. Demokracja nie opiera się na jednorodności kulturowej ani na homogeniczności obywateli. Wręcz przeciwnie – jej siłą jest zdolność do zarządzania różnorodnością. W świecie, który coraz częściej przypomina mozaikę migracyjną, odpowiedzią nie może być policyjna obecność, lecz długofalowe strategie integracyjne, oparte na edukacji, dialogu i odpowiedzialności instytucji publicznych.
Ostatecznie więc pytanie nie brzmi, czy państwo powinno reagować na niepokoje społeczne, lecz – jak i w jakim duchu powinno to robić. Czy poprzez wzmacnianie zaufania i wspólnotowości? Czy też przez odwoływanie się do podziałów i logiki zagrożenia?
źródło zdjęcia: https://x.com/PGPGpeter/status/1908613722492563498/photo/1
Justyna Walewska