W rozmowie Onet Rano poruszono ważny temat. W kampanii wyborczej 2023 roku obecna koalicja rządząca zaprezentowała „100 konkretów” – listę obietnic, które miały być zrealizowane w ciągu pierwszych 100 dni rządów. Od tamtej pory minął ponad rok, a z głośno ogłaszanych planów niewiele zostało. Pamięć o tych deklaracjach nie tylko wyblakła w oczach opinii publicznej, ale – co gorsze – także w świadomości samych polityków. Jednym z najbardziej wymownych przykładów tej rozbieżności między zapowiedziami a rzeczywistością jest kwestia Funduszu Kościelnego.
W programowym dokumencie zapowiedziano jego likwidację. Tymczasem w budżecie na 2025 rok zapisano rekordowe 275 milionów złotych przeznaczonych na ten cel – o 20 milionów więcej niż rok wcześniej. Na konferencjach, w kuluarach, nawet sami biskupi ironizują, że zanim rząd dogada się w tej sprawie wewnętrznie, nie warto podejmować z nim żadnych konkretnych rozmów. Zamiast decyzji – kolejne zespoły, grupy robocze, koncepcje. Zamiast działania – rozmowy o rozmowach.
Komisja, której nie ma. I może nigdy nie będzie
Podobnie wygląda sytuacja z drugą kwestią, która równie dobitnie obnaża stan instytucjonalnego impasu – powołaniem kościelnej komisji ds. badania nadużyć seksualnych. O potrzebie jej utworzenia mówi się od dwóch lat. Oficjalnie istnieje „wola” jej powołania. Nieoficjalnie – nie ma żadnych konkretów. Projekt jest przygotowywany, ale nieudostępniany opinii publicznej. Nie wiadomo, kto go redaguje, co zawiera ani w jakim kierunku zmierzają prace.
Co więcej, nawet wśród samych biskupów nie ma zgody co do podstawowych założeń. Część z nich forsuje ideę komisji stricte historycznej – mającej badać sprawy sprzed dekad, najlepiej jeszcze z czasów PRL-u. Takie podejście miałoby zagwarantować, że nie zostanie naruszony interes osobisty tych, którzy wciąż pełnią ważne funkcje w strukturze Kościoła. Bo jeśli komisja objęłaby również sprawy współczesne, mogłoby się okazać, że zbyt wiele nazwisk należałoby wpisać na listę winnych tuszowania nadużyć. Albo wręcz samych sprawców.
Instytucjonalna obawa i unikanie odpowiedzialności
Lęk przed niezależnością komisji jest tak silny, że Rada Prawna Episkopatu napisała wewnętrzny dokument, w którym jasno sprzeciwia się powołaniu komisji niezależnej. Pojawiły się tam zdania, które – nawet w przybliżeniu – brzmią jak samowyrok: jeśli komisja będzie niezależna, to może się okazać, że „my też jesteśmy w to umoczeni”, a wtedy „nas nie będzie”. Lęk ten nie jest wyimaginowany – istnieją przesłanki, by sądzić, że w aktach śledczych, na biurkach prokuratorów i w rozmowach z ofiarami pojawiają się nazwiska hierarchów, którzy nie tylko nie reagowali, ale aktywnie tuszowali przypadki przemocy seksualnej.
Fundusz Kościelny – między obietnicą a symulacją działania
Powracając do tematu Funduszu Kościelnego – choć obietnica jego likwidacji była jasna, polityczna praktyka pokazuje raczej chęć rozmycia problemu niż jego rozwiązania. Wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz, który stoi na czele zespołu pracującego nad „reformą” funduszu, zdaje się kluczyć – raz mówi o dobrowolnym odpisie podatkowym na wzór niemiecki, innym razem o konieczności „konsultacji społecznych”. Tymczasem ministrowie, którzy w kampanii mówili o konieczności likwidacji funduszu, dziś twierdzą, że „to nie takie proste”, bo przecież księża są również obywatelami i trzeba im zapewnić składki.
W rzeczywistości likwidacja funduszu jest pozorna – chodzi raczej o przesunięcie środków z jednej „kubki” do drugiej, a nie o zasadniczą zmianę logiki finansowania Kościoła z budżetu państwa.
Wspólny mianownik – polityczny oportunizm
Zarówno w sprawie kościelnej komisji ds. nadużyć, jak i Funduszu Kościelnego widać jeden wspólny mianownik: instytucjonalna niezdolność do rozliczania się z przeszłości i unikanie realnych zmian. Kościół – przynajmniej oficjalnie – nie chce, by ktokolwiek patrzył mu na ręce. Politycy – z różnych frakcji – nie chcą z nim zadzierać. „Reforma” zostaje więc zamieniona na „konsultacje”, a „likwidacja” funduszu na „pracę nad nowym modelem”.
Między teorią a praktyką
Hasła o zadośćuczynieniu, wsparciu dla ofiar, odpolitycznieniu relacji państwo-Kościół, rozdziale sfery sacrum od profanum – to wszystko pozostaje w sferze deklaracji. Jak zauważył jeden z rozmówców programu „Onet Rano”, w praktyce wciąż chodzi o jedno: zachowanie status quo i ochronę interesów tych, którzy mogą najwięcej stracić.
Pytanie, gdzie w tym wszystkim miejsce dla pokrzywdzonych? Dla ofiar, których historia wciąż czeka na uznanie i sprawiedliwość? Dla obywateli, którzy w wyborach usłyszeli „100 konkretów”, a dziś słyszą tylko ciszę?
Całą rozmowę można obejrzeć tutaj:
źródło zdjecia: https://www.youtube.com/watch?v=s6ovxteGaUU