Ponad 50 tysięcy protestów wyborczych wpłynęło do Sądu Najwyższego – poinformowała Małgorzata Manowska w rozmowie z Radiem Zet. Choć skala może budzić respekt, struktura tej fali wniosków zdaje się raczej przypominać zmasowaną akcję niż spontaniczny zryw obywatelski. Większość z nich to bowiem tzw. „giertychówki” – gotowe wzory protestów opublikowane przez posła Romana Giertycha, które krążą w sieci i trafiają do sądu w tysiącach kopii.
Protest na skróty
Z perspektywy organizacyjno-technicznej Sąd Najwyższy staje dziś przed wyzwaniem logistycznym: każdą przesyłkę należy zarejestrować, ostemplować, ocenić pod kątem formalnym i przekazać dalej. – Trzeba przeczytać każdy protest, a często są one dotknięte poważnymi wadami – tłumaczyła prezeska. Do najczęstszych błędów należą… dane Romana Giertycha wpisane jako własne. Protestujący masowo kopiowali wzór wraz z cudzym numerem PESEL, nie uzupełniając go własnymi danymi.
W efekcie wiele z tych wniosków zostanie odrzuconych bez rozpoznania, bo – jak przypomina Manowska – przepisy kodeksu wyborczego są jednoznaczne. Skala błędów pokazuje też, że gotowy szablon, choć ułatwia wysyłkę, bywa bronią obosieczną: łatwo go wypaczyć, a jeszcze łatwiej unieważnić.
Liczenie do skutku
Na drugim biegunie całej historii znajdują się przypadki, które pokazują, że protest wyborczy może mieć realne podstawy. Przykład? Komisja nr 6 w Kamiennej Górze. To tam – po powtórnym przeliczeniu głosów przez sąd – okazało się, że Rafał Trzaskowski wygrał z Karolem Nawrockim, choć wcześniej komisja ogłosiła odwrotny wynik. Nie chodziło o jeden czy dwa głosy, lecz o więcej – wystarczająco dużo, by zmienić rezultat.
Przewodniczący komisji, który wcześniej zapewniał o pięciokrotnym, rzetelnym liczeniu, dziś mówi o zażenowaniu. Tyle że to nie zmienia faktu: dopiero sąd, a nie członkowie komisji, ujawnił rozbieżność.
Prokuratura wkracza do gry
Z Kamiennej Góry sprawa trafiła do prokuratury. Jak poinformowała rzeczniczka instytucji, rozpoczęto postępowanie sprawdzające, które ma ocenić, czy nie doszło do przestępstwa. To nie jedyny przypadek: według danych przekazanych przez ministra sprawiedliwości Adama Bodnara, spośród 10 protokołów przebadanych przez prokuratorów, aż w 9 wykryto nieprawidłowości. W siedmiu przypadkach chodziło o zamianę głosów, w jednym – o dopisanie nieważnych.
Szczególnie bulwersuje sposób ukrycia głosów Trzaskowskiego w pakiecie przypisanym do Nawrockiego. Taki mechanizm trudno uznać za przypadek. Zwłaszcza że – jak przypomina historia polskich wyborów – pomyłki na poziomie pojedynczych komisji nie są rzadkością, ale pomyłki zmieniające wynik bywają już politycznym dynamitem.
Masowość vs. merytoryka
Obraz protestów wyborczych w 2025 roku to zatem obraz rozdwojony: z jednej strony – zalew powielanych wniosków, z drugiej – pojedyncze, lecz znaczące przypadki, które mogą mieć realny wpływ na wynik wyborów. Wybory, których uczciwość kwestionują nie tylko politycy, ale też społeczne nastroje, wzmocnione nową falą nieufności wobec instytucji. Gdy prezeska Sądu Najwyższego mówi o tysiącach protestów „do śmieci”, a jednocześnie sąd lokalnie uznaje pomyłki wyborcze za realne, trudno nie dostrzec napięcia między procedurą a rzeczywistością.
To napięcie nie rozładowuje się samo. Potrzeba więcej niż masowych kopii – potrzeba dowodów, powtórnych liczeń, konsekwentnego śledztwa. I potrzeba czegoś jeszcze: przekonania, że głos obywatelski – także ten wyrażony protestem – nie jest tylko rytuałem, lecz realnym narzędziem kontroli.
źródło zdjęcia: https://www.youtube.com/watch?v=9Hod53veHaY&ab_channel=tvn24
Cezary Majewski