Roman Giertych, poseł Koalicji Obywatelskiej, podczas ostatniej konferencji prasowej poinformował, że otrzymał od swoich informatorów sygnały o licznych fałszerstwach przy liczeniu głosów w wyborach prezydenckich. Zgromadzone przez niego materiały zostały przekazane do Sądu Najwyższego, który jednak odmówił udostępnienia tych dokumentów.
Co dokładnie mówi Giertych?
Według posła, nieprawidłowości pojawiały się niemal wszędzie — w protokołach komisji obwodowych. Giertych złożył oficjalny wniosek do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN o dostęp do tych protokołów, argumentując, że są to dokumenty publiczne, a obywatel ma prawo do złożenia protestu wyborczego. Jednak zarówno ta izba, jak i I prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska, odmówiły udostępnienia dokumentów, tłumacząc to krótko: „Nie wydam. Bo nie”.
Krytyka wobec tzw. „izby Kaczyńskiego”
Giertych ostro skrytykował Izbę Kontroli Nadzwyczajnej, nazywając ją „fałszywym sądem” stworzonym rzekomo po to, by chronić fałszerstwa wyborcze sprzyjające PiS i Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Reakcje PKW i Sądu Najwyższego
Państwowa Komisja Wyborcza podkreśliła, że to nie ona decyduje o wyniku wyborów, a rolę tę pełni „prawdziwy” Sąd Najwyższy. Tymczasem SN analizuje już ponad 5 tysięcy protestów wyborczych i zlecił ponowne przeliczenie głosów w kilkunastu komisjach, między innymi w Krakowie, Bielsku-Białej i Gdańsku.
Co planuje dalej Giertych?
Poseł zapowiada, że będzie zabiegał o opinię ekspertów konstytucyjnych, by rozstrzygnąć poważny kryzys prawny wokół wyborów. Ostrzega, że jeśli Sąd Najwyższy wyda orzeczenie sprzyjające PiS, może dojść do zawieszenia działalności Zgromadzenia Narodowego. Wtedy marszałek Sejmu mógłby tymczasowo pełnić obowiązki prezydenta i podpisać ustawę powołującą nowy skład SN, który z kolei mógłby zarządzić ponowne przeliczenia lub nawet powtórzenie wyborów.