Prokurator Generalny Adam Bodnar zwrócił się do Sądu Najwyższego z prośbą o przekazanie wszystkich protestów wyborczych, które zostały zarejestrowane i spełniają wymogi formalne. Jednak Sąd Najwyższy odmówił, argumentując, że spełnienie tej prośby mogłoby sparaliżować pracę sądu i zagrozić sprawności rozpatrywania spraw.
Sąd broni się przed chaosem
Jak poinformował Sąd Najwyższy, do tej pory wpłynęło około 50 tysięcy protestów wyborczych. To liczba, która odpowiada obciążeniu pracy sądu na kilka lat. Z tego grona zarejestrowano na razie około 10,5 tysiąca protestów. Sąd obawia się, że udostępnienie tak dużej liczby dokumentów Prokuratorowi Generalnemu znacząco spowolniłoby procedury i dezorganizowało codzienne funkcjonowanie sekretariatów.
Skąd tyle protestów?
Większość protestów – jak poinformowała pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska – to tak zwane „giertychówki”. To gotowe wzory protestów, które w internecie rozpropagował poseł Roman Giertych. Wiele z nich było nieprawidłowo wypełnionych – na przykład zawierały dane samego Giertycha zamiast składających je osób – i z tego powodu zostały odrzucone na etapie wstępnej analizy.
Co zamierza Bodnar?
Adam Bodnar chce, by prokuratura mogła przedstawić stanowisko w każdej ze spraw, a także domaga się ponownego przeliczenia głosów. Wystąpił też o wyłączenie sędziów Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN z rozpatrywania protestów, podważając ich bezstronność i status.
Decyzja Sądu Najwyższego pokazuje, jak poważne skutki organizacyjne mają masowe protesty wyborcze. Sprawa budzi duże emocje, a działania Bodnara i dalsze ruchy SN będą miały wpływ na tempo i przebieg procedur związanych z wyborami.